Działki nasze wieczyste. Rodzinne ogródki w fotografii Jolanty Chowańskiej, Mariusza Hertmanna, Niki Świtalskiej i Władysława Wałaszyńskiego

 

Wierząc, że przez jednostkowy przykład można zobaczyć cały świat, skupiliśmy się na Rodzinnym Ogrodzie Działkowym im. Marii Konopnickiej w Kaliszu (ul. Warszawska 72). Przyglądaliśmy się działkowemu życiu przez cały sezon, od kwietnia do września 2014 r. W efekcie powstały cztery odrębne kolekcje prac: Jolanty Chowańskiej, Niki Świtalskiej, Władysława Wałaszyńskiego i Mariusza Hertmanna. Wystawie będzie towarzyszył obszerny katalog ze wstępem badaczki miasta Anny Tabaki.
"Działki nasze wieczyste" zostały wpisane w wydarzenia II Wielkopolskiego Festiwalu Fotografii im. Ireneusza Zjeżdżałki.

 

 

Wernisaż wystawy: 17 pażdziernika 2014 r.

 

fotografia Władysław Wałaszyński

 

fotografia Nika Świtalska

 

fotografia Jolanta Chowańska

 

fotografia Mariusz Hertmann

 

Fraktale, drodzy Przyjaciele i Sąsiedzi, to geometryczne moduły, które widziane  zarówno z daleka, jak i z bardzo bliska wyglądają mniej więcej tak samo. Można byłoby je porównać do kalafiora,  którego kwiatostany pokrojone i wrzucone do garnka przypominają w pełni ukształtowane warzywa. Wyglądają tam, jak bardzo małe kalafiorki. Również i one dałyby się jeszcze podzielić na mniejsze i jeszcze mniejsze, tylko kto by je potem zdołał nadziać na widelec.

Kalafior to warzywo znane wyłącznie z uprawy. Nie występuje w formie dzikiej. Podobnie zresztą jak fraktale, które na razie funkcjonują wyłącznie jako abstrakty ? niekończące się rzędy matematycznych wzorów, przyprawiających mnie, i to chyba od zawsze, o skurcze w okolicach żołądka. Co prawda, odnoszą się one do naszej rzeczywistości, opisując ją - jak twierdzą dobrze poinformowani - w wyjątkowo przenikliwy sposób, ale jak to się dzieje dokładnie?  Nie mam zielonego pojęcia.

Aby dalej już nie gmatwać, dodam dla porządku, że sama idea mimo wszystko wydaje się stosunkowo prosta. Zakłada, że każda drobinka otaczającej nas rzeczywistości zawiera w sobie komplet informacji o strukturze jaką współtworzy. Tak jak najmniejszy kwiatek kalafiora. Według potrafiących czytać i pisać te wzory w ten sam sposób zbudowany jest wszechświat. Jak kalafior, tylko większy.

I takie to właśnie nowinki, moi Kochani i to od wieków, poszerzają naszą optykę,  pozwalając zmienić nieco perspektywę z którą zwykliśmy przyglądać się  naszej najbliższej okolicy. Tak pogłoski o kulistości ziemi rozpoczęły epokę wielkich odkryć geograficznych, a rozczepienie światła w szklanym pryzmacie dało początek rewolucji w malarstwie. Tak zmieniamy się my i tak zmienia się świat.

No i teraz, moi Drodzy, najważniejsze. Czy to ten rodzaj spojrzenia wywołał inspirację, która zaprowadziła uczestników naszej akcji w okolicę egzystujących na obrzeżach prawie wszystkich polskich miast ogrodów działkowych? Czy dostrzegli w nich, a właściwie w tym jednym u zbiegu Dębowej i Warszawskiej, coś na tyle interesującego, aby poświęcić mu swój czas i to w samym środku upalnego lata?  A może ogrody to tylko pretekst do naświetlenia prawd o charakterze bardziej ogólnym, które jak nasze fraktale, skrzą się tam gdzieś między grządkami, czekają cierpliwie na swoich Galileuszy, Koperników i Kolumbów?

No ale o tym, moi Drodzy, musicie przekonać się sami, oglądając naszą wystawę i wertując niniejsze wydawnictwo. Zaś co do kalafiora, to tylko z wody i z tartą bułeczką?

 

Przemysław Dunaj

Tekst z towarzyszącego wystawie wydawnictwa.

 

Przyjeżdżają samochodami, na rowerach albo autobusem, ci, którzy mają najbliżej, przychodzą. Na działce spędzają każdą wolną chwilę. Są tutaj dla rozrywki, wypoczynku, z sentymentu i przyzwyczajenia. Jedni ogródki znają od dzieciństwa, inni przeciwnie, dopiero wciągają się w działkowe życie. Rodzinne ogródki w mieście są miejscami przedziwnymi: tu znajdziesz to, czego już nigdzie nie ma.(...)

Pani Wanda przy chodzeniu czasem pomaga sobie laską. Pracując w ogródku, często podpiera się na grabiach. Ciepłą porą przychodzi tutaj codziennie. Gdy zima trwa za długo, nie może sobie znaleźć miejsca; drepcze po domu w centrum miasta, dogląda doniczkowych kwiatów na parapetach, które całe lato wygrzewały się na trawniku, i powtarza: - No, już by mogła być ta wiosna... Przy jej nogach kręci się czarny Kitek - też doprasza się zmiany. Urodził się na działkach, tam znalazł swoje opiekunki i dobry dom na zimę. Przyzwyczaił się do rytmu życia trzech kobiet: mamy Grażyny, córki Agnieszki i babci. Ich życie od 9 lat dzieli się na dwie pory roku: czas ogródkowy i czas oczekiwania. Latem kociak biega po grządkach. - Od młodości jestem przyzwyczajona do pracy w ziemi. Gdybym tu nie robiła, to kto wie, czy bym jeszcze chodziła, pracuję, chociaż jestem schorowana - mówi starsza pani. Trudno usiedzieć na miejscu, nawet jeśli lekarze zabraniają.

Ogródek leczy, a nawet uzdrawia - to rozpowszechniona opinia. Pan Zdzisław przejął działkę po swoich rodzicach, którzy kupili ją w 1975 roku. - Działka to wypoczynek i zajęcie, chociaż może się to wydawać jakąś niepozorną pracą, ale przynosi ona satysfakcję. Trawę skosić, wypielić (chociaż tego nie lubię robić), no i roboty z tym stawikiem mam... Miało być oczko, a wyszło coś większego. W zależności od pory roku tafla wody rozkwita nenufarami, kaczeńcami, żółtymi mieczykami. Pomiędzy roślinami od czasu do czasu zabłyszczy coś i zniknie. Ryb w stawie pływa około setki, różnych gatunków, w tym okazy mieniące się złotem i srebrem. Zimą też jest co robić: opieki wymagają i ryby w wodzie, i koty - pupile pana Zdzisława. Futrzaki są nieufne; często siedzą przyczajone na ścieżce, ale czmychają we wszystkie strony, gdy zbliża się ktoś nowy. - Działkę zawsze lubiłem, cieszyło mnie to, że coś tutaj zrobiłem, skosiłem, coś wymyśliłem. Furtka pamięta jeszcze czasy "ojczulka", jak gospodarz nazywa swojego tatę, ale huśtawka, wykładana kamykami ścieżka, rozbudowa altany i kuta u kowala według własnego projektu dekoracja-płotek, to już wynalazki pana Zdzisława. Do wykonania niektórych z nich przydały się stara wersalka, wyrzucone po remoncie drzwi (z ulicy Pułaskiego) i kawałki falistej płyty. Wkomponowane w zieleń rower marki "Diamant" i kocioł do gotowania bielizny mogłyby zainteresować muzeum techniki. Jak to się dzieje, że mając tyle rzeczy, wokół udaje się utrzymać porządek, a przy tym wygospodarować sporo miejsca na trawnikową rekreację?

Na działki przyjeżdża wielu hobbystów. - Powietrze, śpiew ptaków, roślinność, smak świeżo zerwanych malin, zapach majeranku. Tego w sklepie się nie kupi. Wszystko razem uspokaja człowieka, doprowadza do równowagi psychicznej - twierdzi pan Józef. Do swojej zieleni przyjeżdża po pracy, łapiąc każdą wolną chwilę. Lato spędził budując altanę: drewnianą, lekką, niedużą, przepisową, żeby nikt nie kazał mu jej kiedyś rozbierać i żeby oko cieszyła. Deski elewacyjne zwoził sam - na dwóch kółkach. Droga z popularnego marketu w drugim końcu miasta na działkę zajmuje godzinę i 50 minut, bo jak człowiek kupi materiał, to jechać już nie może, tylko idzie przez cały Kalisz. Józef patrzy na swój wehikuł, jak co dzień obładowanymi przeróżnymi pakunkami i wzdycha: - Gdyby ten rower potrafił mówić... Lubi pracować sam, dokładnie, wytrwale, często do zmroku. Po okolicy rozlegają się pukania młotkiem i dźwięki wiercenia. Zwyczajna rzecz gdy działkowicz zapamięta się w swojej robocie i mimo nadciągającej nocy nie chce wracać do domu. Jeszcze jedna deska, jeszcze jeden gwóźdź i żeby zdążyć przed kolejnym sierpniowym deszczem. - Gdybym mógł, to bym tu mieszkał - deklaruje. - Nie mam samochodu, ale wolę to! Działka to moja kochanka - powtarza i mocniej przytula żonę. Pani Jola uśmiecha się, bo pan Józef jest znany ze swojego powiedzenia. Wszyscy wiedzą, że świata nie widzi poza żoną i działką.  (...)

Anna Tabaka

Fragment tekstu z towarzyszącego wystawie wydawnictwa.

 

Zobacz też:

http://www.chowanska.pl/?page_id=418

http://www.rc.fm/kulturalne/fotoogrodki-kadry-sprzed-lat.html

 

..............................